Wydaje mi się, że w każdym z nas jest pewna granica samotności, której nawet sami nie przekraczamy. Miejsce – świadomość – które wolne jest od pytań otoczenia a nawet tych, które sami sobie zadajemy. Miejsce, gdzie czujemy się bezpieczni pomimo trudnych okoliczności i tego, że nikogo przy nas nie ma. Nikogo nie ma, ale On jest.
Kiedy ostatni raz odwiedzałem mojego Tatę w szpitalu zauważyłem, że na jego lewej ręce pojawił się długi siniak. Zastanawiałem się czy jest to wynik uderzenia, upadku, czy może źle założonego wenflonu. Pielęgniarki w zasadzie nie udzieliły mi żadnych odpowiedzi. – Z tym siniakiem to on tutaj przyjechał proszę pana. – słyszałem. – Na nodze ma taki sam! – krzyknął inny głos z korytarza.
Wczoraj, w trakcie popołudniowego programu po Zjeździe Kościoła Adwentystów, mój przyjaciel wykonał pewną pieśń. To jedna z ostatnich piosenek Whitney Houston, pochodząca z jej ostatniego albumu studyjnego „I look to You”. Jednak zanim ją zaśpiewał, podzielił się pewną historią, która przytrafiła mu się w szpitalu, gdzie pracuje jako lekarz.
Jedna z pacjentek została przyjęta na oddział pomimo tego, że jej ciało pokrywały tzw. plamy opadowe – oznaka tego, że z organów wewnętrznych siła grawitacji przenosi krew do najniżej położonych miejsc na ciele. Organy powoli umierają pomimo tego, że mózg dalej pracuje i człowiek dalej ma 'świadomość’. To niezwykle rzadki przypadek aby ktoś kto jeszcze żyje, miał takie symptomy nadchodzącego końca. Czy to wola życia? Nadzieja? A może przypadek?
Trzymając ją za rękę, siedząc obok łóżka na oddziałowym korytarzu, mój przyjaciel rozmawiał z kobietą o życiu, porażkach i nadziei. Kilka godzin później, kobieta odeszła.
Z jakiegoś dziwnego powodu, ta historia nie dawała mi spokoju. Wróciłem do domu i sprawdziłem w internecie, jak wyglądają plamy opadowe. Po kilku minutach już wiedziałem to, czego obawiałem się przez całą podróż do domu.
Kiedy teraz myślę o chwili, kiedy po raz ostatni puściłem oko do mojego Taty opuszczając szpitalną salę to czuję, że mogłem zrobić więcej. Jednak wtedy, jego spokojny uśmiech i wyciągnięta do góry ręka uspokoiła moje sumienie. Pożegnaliśmy się. Tak zwyczajnie. Gdybym wiedział, że dla niego nie ma już ratunku, czy wystarczyłoby mi odwagi, wiary, aby siedzieć obok i czekać na koniec? Jak mocno ściskałbym jego dłoń? Co bym mu powiedział? Znam siebie. Stchórzyłbym.
Właśnie w takich momentach doceniam to, że wiem, co jest pozą granicą samotności. On. Wszechpotężny, Niezmierzony i Niezbadany Bóg. Ten, który Wie wszystko. Nie ma tam ludzi, opinii, różnych zdań. Często powtarzam, że Bóg „wyleczył” mnie z zależności od innych ludzi. Dzisiaj czuję, że mam tylko – aż? – Boga. Nie jestem sam.
Jednak pomimo Nadziei którą mam, czuję, że wtedy zawiodłem. Z tymi pytaniami zostanę już do końca życia. Wiem jednak, że On wraca. Wiem, że wtedy mi odpowie i w końcu wiem, że wtedy znów puszczę oko do Taty. Wiem. Bóg to obiecał.
I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły. I rzekł Ten, który siedział na tronie: Oto wszystko nowym czynię. I mówi: Napisz to, gdyż słowa te są pewne i prawdziwe.
Objawienie 21, 4-5
Najnowsze komentarze